piątek, 8 stycznia 2016

Malowanie mebli / Painting furniture - moje prace / my works #2 - Bieliźniarka, część 1/2

Stała podparta w szopie. Brudna, zakurzona, ciemna - całość wyglądała mocno przygnębiająco. 

Po prostu - musiałam ją mieć.

Mój mąż, z ciężkim westchnieniem, spakował ją do samochodu. Cudem weszła do kombi, na milimetry, ale trzeba było zdemontować nadstawkę - po tym wygladała jeszcze gorzej. Podróż do domu upłynęła w samochodzie, w którym ciężko było oddychać. Ona nie pachniała brzydko. Ona śmierdziała niemiłosiernie. Stęchlizną, kurzem, wszystkim. A ja byłam zachwycona, nie mogłam w to uwierzyć - moja! Naprawdę moja! Bieliźniarka, stara, z nadstawką. Cudna, prosta, zwykła, chłopska bieliźniarka. Surowa w formie, daleka od znacznie bardziej zdobnych dworskich bieliźniarek. 

Zawsze o takiej marzyłam, sama nie wiem do końca dlaczego. Sporo jest bieliźniarek na sprzedaż, ale żadna nie chwyciła mnie za serce. Ta czekała właśnie na mnie. Nie ma co pytać o co mi chodziło, po prostu brakowało mi takiego mebla z duszą w domu. Właściciele powiedzieli, że podjęli się próby sprzedaży a jakby się nie udało, to by tę starą bieliźniarkę spalili, bo zawadzała w szopie a nie warto było jej wg nich naprawiać. Koszty profesjonalnej renowacji są wysokie, nie każdy mebel wart jest zachodu. Tego typu proste meble często nie mają wartości wiekszej, jak ewentualnie sentymentalna - w takim wypadku nie jest zazwyczaj łatwo podjąć decyzję o sporym wydatku (pisałam kiedyś o tym na autenticofanatico.blogspot.com - tutaj [klik]).

Ja nie zajmuję się typową renowacją mebli, to co robię to stylizacja mebli. Przywracam do stanu używalności często bardzo zniszczone meble, daję im drugie życie - mogą wrócić na salony. W stanie, w jakim była moja bieliźniarka nikt by jej do mieszkania czy domu nie wstawił.


Na początek szorowałam ją i szorowałam. Na blacie były przyklejone brzeszczoty, jakiś stary smar był wyschnięty i sczerniały, kurz, pajęczyny - długo by opowiadać, wspominać nie ma czego. Wierzcie mi :)
Bieliźniarka stała na dworze, na ogródku, pogoda sprzyjała - słońce ją wygrzało.









Szorowałam. Po kurzu i brudzie, zaczęła zmywać się bejca, którą bieliźniarka dawno temu została pokryta. Nie miałam w planie szlifowania całości, bo chciałam mebel pomalować farbą kredową, więc nie było to potrzebne. W pewnym momencie uznałam, że dość już mycia.

Teraz nadszedł czas na profilaktyczne działanie i wytępienie ewentualnych kołatków/korników/czy co tam jeszcze żyć mogło. Śladów po wrogiej inwazji na meblu było sporo, ale robaczki nie naruszyły mebla w znacznym stopniu.Cały mebel ostrożnie pokryłam preparatem firmy Altax (http://www.altax.pl/produkty/preparat-owadobojczy-hylotox-q/). Robiłam to na świeżym powietrzu, w rękawiczkach, okularach - to mocna chemia. Mebel został owinięty streczem, potem folią malarską i tak stał dwa tygodnie (lub trzy, nie pamiętam) na dworzu. Potem przyszedł czas na postawienie go do pionu.



Najbardziej zniszczone były wyłamane nóżki, które nie trzymały mebla w pionie, dolna belka była odbita, z tyłu deski opadały, drzwiczki żyły własnym życiem... Itp, itd. Wszystkie oryginalne elementy mebla udało się zachować, drewno nie było miękkie, kruche, choć miejscami nieźle było podziurawione. Nic nie chciałam wyrzucić, stracić - wszystkie stare okucia zostały, nic nie wymieniałam. Udało się. Mąż bardzo mi pomagał, dzięki niemu bieliźniarka stanęła na nogi. Ale zanim została wniesiona do domu umyłam ją raz jeszcze. Tak dla pewności. 
Rozumiecie ;)

Nie miałam pełnej koncepcji, na początku pomalowałam bieliźniarkę farbą kredową Autentico w kolorze Scandinavian Blue. To jeden z moich ulubionych kolorów z Autentico Paint - cudowny, niebiesko-szary, niejednoznaczny. W jasnym pomieszczeniu bywa błękitem, w ciemniejszym szarość przeważa.




Nie woskowałam mebla, bo nie mogłam się zdecydować jakim woskiem całość zabezpieczyć - czy bezbarwnym, czy białym. Robiłam próby w mało widocznych miejscach i jakoś nie miałam przekonania. Czekałam na natchnienie.
No dobra. Trochę mi czasu brakowało :) 

Niezawoskowany mebel stał w pokoju dziennym długi czas. Małe dziecięce łapki zostawiły na nim swój ślad, tak jak i spontanicznie rozpryśnięta zupa i inne płyny, których nie pomnę (koło bieliźniarki stało przez jakiś czas krzesłko do karmienia energicznego malucha). Trzeba było coś zrobić z tym meblem, wykończyć go i zaimpregnować, bo wyglądał coraz gorzej. 

Część druga opowieści o przemianie bieliźniarki - zapraszam!
http://slowhomeproject.blogspot.com/2016/01/malowanie-mebli-painting-furniture-moje_12.html

http://slowhomeproject.blogspot.com/2016/01/malowanie-mebli-painting-furniture-moje_12.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz